Warszawa pachnąca chlebem

Ulica Księcia Janusza (dzielnica Koło na terenie administracyjnej dzielnicy Wola) od końca XIX w. do początku lat 50-tych XX w. była zachodnią granicą Warszawy. W okresie międzywojennym, a być może nawet wcześniej, chyba do pierwszych lat powojennych przez tą wąską ulicę biegły tory tramwajowe od ulicy Górczewskiej do pętli „Koło”, tam gdzie ulica Obozowa krzyżuje się z Księcia Janusza. Dziś na Księcia Janusza już dawno nie ma śladu po torach, ale zachował się jakże cenny duchowo dla mnie obiekt. To piekarnia pochodząca z 20-tych lub 30-tych lat XX w. zbudowana w kształcie litery L (patrząc z lotu ptaka). To charakterystyczny styl budowy piekarń w tamtych czasach, a nawet jeszcze wcześniej. Piekarnia znajduje się obok znanego tam akademika i jest postawiona w podwórzu, obecnie za zamkniętą bramą, a więc obejrzenie (i tylko częściowe) możliwe jest z drugiej strony ulicy.

Wspomniałem o tej piekarni, ponieważ tam zaczynałem swoją pierwszą pracę 28.09.1990 r. w wieku 16 lat jako praktykant i uczeń Zasadniczej Szkoły Zawodowej Przemysłu Spożywczego. W 1-ej i 2-ej klasie pracowałem 2 dni w tygodniu, a w 3-ej klasie 3 dni w tygodniu. Mieszkałem wtedy na ulicy Kijowskiej na Pradze i zostałem przydzielony na praktyki na Księcia Janusza. Dojazd miałem szybki i bezpośredni tramwajem nr 13 (ok. 25 min.). Gdy byłem w tamtych stronach pierwszy raz, tą właśnie piekarnię pomógł mi znaleźć aromatyczny zapach chleba, obecny kilkadziesiąt metrów w okolicy piekarni. Jeszcze w tamtych latach w Warszawie było dużo ulic, gdzie pachniał chleb na odległość, a dziś gdzie tak jeszcze jest?

We wspomnianej piekarni szybko zżyłem się ze starszymi piekarzami. Oznajmiam, że pijany piekarz to tylko stereotyp. Piekarnia podlegała pod WSS. W 1991 r. piekarnie i cukiernie wyodrębniły się spod WSS i utworzyły SPC.

A teraz trochę wyjaśnienia. W czasach zrzeszenia w WSS i jeszcze później w SPC do początku XXI w. Warszawie było osiem dużych piekarń:
Belwederska na Szwoleżerów na Czerniakowie (piekarnia nie istnieje, budynek pozostał)
Lubelska na Lubelskiej na Pradze – Południe (obecnie Zakłady Ciastkarskie)
Łowicka na Łowickiej na odcinku między Madalińskiego a Narbutta po stronie zachodniej (piekarni już nie ma, stoi blok mieszkalny)
Warszawianka na Mołdawskiej na Rakowcu (piekarnia nie istnieje i budynku podobno już nie ma)
Wolska na Stanisława na Woli (nie ma już piekarni i budynku)
Żoliborska na Krasińskiego na Żoliborzu (los podobny do trzech wcześniejszych piekarń)

A teraz trochę optymizmu. Piekarnia Żerań na Odlewniczej na Annopolu i Piekarnia Ochota na Krakowiaków na Okęciu są czynne. Pracują i pachną chlebkiem, aż miło złapać trochę nosowych oddechów przechodząc.

Większość wymienionych dużych piekarń miała podległe sobie małe piekarnie. Nie wszystkie duże piekarnie dysponowały taką samą liczbą małych piekarń. Małe piekarnie były prywatyzowane, bądź po prostu likwidowane. Wspomniana wcześniej piekarnia na Księcia Janusza była własnością Piekarni Wolskiej. Na Księcia Janusza spędziłem cały rok i jeszcze w lipcu sobie dorabiałem. Tam był wypiekany prawie sam chleb foremkowy: razowy, razowy na miodzie, wileński, staropolski, graham, każdy o innym charakterystycznym smaku i jakże miłym zapachu.

W drugiej klasie zostałem przydzielony do Piekarni Belwederskiej, dużej, przemysłowej, zmechanizowanej. Tam też pachniał chleb, ale ja jestem zwolennikiem małych przytulnych. Po pół roku wróciłem na Księcia Janusza, ale tylko na 2,5 miesiąca, ponieważ w połowie maja piekarnia została oddana rodzinie dawnego właściciela, a później sprzedana lub wynajęta, jak wiele innych małych piekarń, o czym już wspominałem. Obecnie stoi tylko budynek, ale tam już niestety nie pachnie chlebem.

Z Księcia Janusza zostałem odesłany do piekarni na Górczewską na Jelonkach. Ta piekarnia też podlegała pod Piekarnię Wolską. Tam dokończyłem 2 rok nauki zawodu i zostałem na 3-ą klasę. Na Górczewskiej wypiekano przeważnie bułeczki pszenne i chałki. Bułeczki też niezwykle miło pachniały, a skrajnie miło zaraz po wyjęciu z pieca. Po skończeniu szkoły pracowałem tam jeszcze przez 3 miesiące. Piekarnia na Górczewskiej to kultowy blaszak z początku lat 80-tych XX w. Podobne piekarnie – blaszaki można było zobaczyć w różnych częściach Warszawy.

Gdy już mieszkałem tu gdzie obecnie, na Grochowie, chciałem mieć blisko do pracy i od jesieni 1993 roku podjąłem pracę w Zakładach Ciastkarskich, też na Grochowie, na ulicy Majdańskiej. To te same Zakłady Ciastkarskie, które mieszczą się obecnie na Lubelskiej. Dziś oprócz Lubelskiej nie ma już innych filii Zakładów Ciastkarskich, a było ich kilka, m.in. wspomniana we wcześniejszym opowiadaniu mała zabytkowa fabryczka na 11-go Listopada 10 w bramie. Jako jedna z niewielu przetrwała, zaś wiele byłych filii podzieliło los wspomnianych piekarń. Majdańska przetrwała, ale tylko jako budynek. Dziś nie przypomina obiektu, w którym kiedyś była produkcja.

Na Majdańskiej pracowałem przy produkcji różnych ciast (serników, jabłeczników, duetów), strucli drożdżowych (makowych, serowych, owocowych), drożdżówek, pączków, rogali, rożków i ciastek wegetariańskich oraz różnych herbatników. Jak można się domyślić, też ładnie pachniało różnymi smakowitościami. Pracowałem na 3 zmiany po 8 godzin 5 – 6 dni w tygodniu, co tydzień inne godziny pracy. Lubiłem taki charakter pracy. Przepracowałem tam 6 lat. Ale jak to w życiu, choroba przerwała karierę.

Ale gdybym był całkowicie zdrowy, to nie wiem czy znalazłbym pracę w prawdziwej piekarni. Piekarnie znikają z Warszawy jak śnieg przy dodatniej temperaturze. Teraz w supermarketach dominuje wypiekanie gotowych mrożonek. Czy Warszawa pachnąca chlebem jest już tylko wspomnieniem?